Przed rozdziałem pierwszym jest jeszcze prolog. Krótki, ale ważny, więc radzę nie pomijać. ;)
Dwójka rodzeństwa stała w progu kuchni z cierpiętniczymi wyrazami na twarzach. Oparta o framugę piętnastoletnia dziewczyna poprawiła wsuwkę na głowie, którą spięła grzywkę, i krzyknęła:
– Tato! Szybciej, bo spóźnię się do szkoły!
– A ja już idę, pa! – pożegnał się jej brat,
dziewięcioletni chłopiec, po czym wyszedł z domu. Szkoła podstawowa Woodland Avenue, do
której uczęszczał, była niedaleko ich domu, więc nie musieli go podwozić.
Przebywający w pomieszczeniu wysoki mężczyzna w średnim
wieku podniósł z blatu duży, biały kubek i pospiesznie dopił z niego pozostałości
kawy, jaką przygotował sobie kilkanaście minut temu. Uważał przy tym, aby nie
pobrudzić swojej jasnej koszuli. Zabrał z kuchennego blatu kluczyki do
samochodu i rozejrzał się po pokoju. Wydawało mu się, że o czymś zapomniał.
Omiótł szarymi oczami brązowe szafki, kuchenkę, drewniany, mocny stół, na
którym leżały resztki śniadania… Teczka! Prędko zgarnął ja z krzesła i wybiegł
na korytarz, naciągając na siebie jednocześnie czarną kurtkę. Wyszedł na
zewnątrz i zamknął za sobą drzwi. Przy srebrnym fordzie czekała na niego Carla
– jego córka – widocznie zdenerwowana założyła ręce na piersi.
– Znowu się spóźnimy – syknęła. – A miałam się jeszcze
spotkać z Michaelem.
– Po co się z nim widujesz? To nie jest dobre towarzystwo
dla ciebie. Widziałem go ostatnio, jak palił i pił z kolegami pod
sklepem.
– Bo ty na pewno wiesz lepiej, jakie towarzystwo
będzie dla mnie odpowiednie! Przestań mnie ciągle kontrolować.
– Carla, uspokój się. Co w ciebie ostatnio wstąpiło?
Przetarł twarz dłonią. Naprawdę nie miał dziś ochoty
rozpoczynać dnia od kłótni. Na szczęście dla niego dalsza część drogi minęła im
w milczeniu. Carla odwróciła głowę w bok i zajęła się podziwianiem wczesnowiosennych
widoków przez szybę. Zaczął się marzec, więc było jeszcze dosyć chłodno, ale
drzewa powoli wypuszczały pąki. Przygnieciona śniegiem przez kilka tygodni
trawa odbijała od ziemi i z każdym dniem stawała się zieleńsza. Cały świat
wydawał się przyjaźniejszy, bo nabierał coraz więcej kolorów. Ołowiowe chmury
nareszcie odsłoniły błękitne niebo i słońce, które świeciło naprawdę mocno i
przypominało mieszkańcom Morristown, że wkrótce nadejdzie lato razem z
upragnionym urlopem.
Przejechali całą South Street, potem skręcili w boczną
uliczke, gdzie mieściło się główne wejście Morristown High School pomalowanej
na przyjemny kremowy kolor. Zatrzymał się na parkingu. Carla szybko wysiadła z
samochodu, nie odezwawszy się nawet słowem.
Patrzył za nią jeszcze chwilę, dopóki nie zniknęła za
głównymi drzwiami. Jego córka zrobiła się ostatnio taka nieznośna. Nie wiedział
już, jak z nią rozmawiać. Trochę dalej od wejścia do szkoły dostrzegł jej
chłopaka, Michaela. Był ubrany w luźne, nisko opuszczone dżinsy i sportową
bluzę, a ciemne włosy nastawił na żel. Stał oparty o ścianę i palił papierosa. Zerkał
na wszystkich z ukosa, rzucając nieme wyzwanie i prowokując do zaczepki.
Nie podobał mu się cały jego sposób bycia, jakby wiecznie
szukał problemów. A może tylko mi się wydaje i staję się nadopiekuńczym
tatuśkiem? Tak się przecież zachowują młodzi chłopcy… Sam się tak kiedyś
zachowywałem.
Zawrócił samochód i pojechał do pracy. Znowu znalazł się na
South Street. Drugi raz w ciągu dnia minął park, kebabiarnię Pamir, do której
czasem zaglądał, Kościół Zbawiciela z szarego kamienia i Subway zanim dotarł do
miejskiej biblioteki, gdzie pracował. Z zewnątrz prezentowała się ponuro.
Szara, przypominająca trochę średniowieczny kościół i zakryta konarami drzew
nie mogła przyciągnąć spojrzeń na dłużej, gdy wkoło ludzie widzieli tyle
kolorowych witryn. Jednak mimo tego zaglądało tu paru stałych bywalców.
Gdy otworzył drzwi kluczem i wszedł do środka, od progu
przywitał go specyficzny zapach papieru i starości. Najróżniejsze książki
piętrzyły się na wysokich regałach, tworząc niemalże labirynt. W nieco
oddalonym kącie znajdowała się czytelnia składająca się z czterech stołów z
krzesłami i jednej kanapy. Zerknął na swój zegarek. Ósma. Otwierali dopiero za
godzinę, więc miał jeszcze trochę czasu. Jak zwykle przyszedł do pracy jako
pierwszy i nikt więcej w najbliższym czasie prawdopodobnie się nie zjawi.
Poszedł do szatni dla pracowników, żeby przebrać się w roboczy strój, czyli
niebieską koszulkę polo z logiem biblioteki i plakietką ze swoim imieniem.
Stanął przy regale i szukał interesującej go książki. Przeczesał palcami jasne,
gęste włosy i postukał palcem w czubek swojego prostego nosa. Gdzie ta książka?
Od kilku lat fascynowały go zjawiska paranormalne i wierzył
w nie. Prowadził samodzielne badania na ten temat, kolekcjonował wycinki z
gazet, jeśli tylko pojawił się gdzieś fragment o czymś niezwykłym. Około
tydzień temu w Jersey miał miejsce dziwny wybuch o nieznanej przyczynie, który
rozsadził dwa domy na obrzeżach, a inne w pobliżu znacznie uszkodził. Najpierw
podejrzewano wyciek gazu, ale szybko się przekonano, że to nie on przyczynił
się do eksplozji. Dużo pisano o tym w gazetach i do tej pory nie wyjaśniono tej
sprawy. Podawano, że być może pod domem leżała niezdetonowana bomba albo że to mafijne
porachunki. Koncepcji było wiele, ale żadnego wyjaśnienia. Natomiast on sądził,
że wtedy otworzył się portal do innego wymiaru. W wielu książkach natknął się
na wzmianki o bytach z innego świata władających nieznaną człowiekowi siłą,
którzy przemieszczali się między wymiarami dzięki specjalnym drzwiom, jakie
sami sobie tworzyli. Może tak było i tym razem. Chciał zbadać tamto miejsce,
gdzie nastąpił wybuch, ale cały teren został ogrodzony i był stale pilnowany,
bo śledztwo wciąż trwało.
Sięgnął po książkę z półki i otworzył ją na właściwej
stronie. Kiedyś ją przeglądał, ale wydawało mu się, że coś przeoczył.
Czternastowieczny autor pisał w niej o pojawieniu się dziwnej istoty podczas
zdobywania twierdzy. Kształt miała ulotny, z pozoru wydawała się człowiekiem,
ale nim nie była. Wcześniej sądził, że mowa była o jakimś cudzie lub duchu zamku
dla ubarwienia historii, ale tak samo jak w Jersey nastąpił tam wybuch, który
zniszczył okoliczną wioskę. Dopiero potem pojawiała się wzmianka o nieznanej
istocie, więc może autor niczego nie zmyślił? W takim razie miał kolejny dowód
potwierdzający własną hipotezę, że drugi świat istniał naprawdę. Nie dzielił
się ze znajomymi swoimi przypuszczeniami, bo najprawdopodobniej uznaliby go za
szaleńca. Czasem tylko wspomniał coś żonie o tym, jakie snuł domysły, ale ona
zbywała go machnięciem ręki. Myślała, że jego szperanie w starych księgach to
zwykłe, niegroźne hobby dla zabicia czasu albo zboczenie zawodowe i nie
przejmowała się tym zbytnio.
– Daniel! Jak zawsze pierwszy.
Podskoczył z wrażenia, upuszczając trzymaną książkę. Echo
uderzenia o podłogę poniosło się po całej bibliotece.
– Błagam,
Frank, nie strasz mnie tak więcej. – Odwrócił się w stronę drugiego pracownika,
wiecznego wesołka o zabawnie odstających uszach nadających mu wygląd skrzata. –
Bo zejdę przedwcześnie na zawał. A ty co tak wcześnie?
Frank wzruszył ramionami.
– Po prostu
obudziłem się, zanim zadzwonił budzik, a nie miałem, co robić rano, więc
przyjechałem. Zabieramy się do pracy? Wczoraj przyszły nowe starocia i trzeba
je wrzucić do katalogu.
Daniel schylił się po książkę i odłożył ją na poprzednie
miejsce.
– Więc
chodźmy. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy.
■
■ ■ ■ ■
Kilka godzin później, gdy zbliżała się piąta popołudniu,
Daniel wrócił na zaplecze, przebrał się w codzienny strój i opuścił bibliotekę.
Ziewnął, wychodząc na zewnątrz. Był bardzo zmęczony. Okazało się, że „staroci”
przyszło więcej, niż się spodziewali i musieli zostać po godzinach.
Drogę na parking oświetlały latarnie, bo zaczynało
zmierzchać. Wsiadł do srebrnego forda i odpalił silnik, który nieprzyjemnie
zagrzechotał. Powinien iść z nim na przegląd, ale ciągle brakowało na to czasu.
Podczas jazdy starał się podśpiewywać pod nosem, żeby nie zasnąć. Marzyła mu
się mocna kawa. Skręcił w boczną uliczkę, żeby ominąć zatłoczoną o tej porze
South Street. Nie chciało mu się stać dodatkowe pół godziny w korkach. Nucąc
jakąś skoczną melodię z radia, spokojnie omijał kolejne fragmenty niewielkiego
parku Lidgerwood, za którym już schowało się słońce.
Nagle światła samochodu oświetliły postać na drodze kilka
metrów od maski. Gwałtownie nacisnął hamulec i mocno pochylił się do przodu. Pojazd
stanął z piskiem opon, niszcząc gumę. Danielowi serce biło jak szalone. Pośpiesznie
wysiadł z auta. Stał przed nim chłopak ubrany w grube futro z lisów, spodnie
„dzwony” i… klapki. Zamrugał szybko oczami. Tak, to były klapki, a ich
właściciel w ogóle nie wyglądał na poruszonego całym zajściem.
– Co ty robisz?! Mogłem cię zabić! – Początkowe przerażenie
zamieniło się we wściekłość. Przez nieuwagę jakiegoś gówniarza zamiast do domu
trafiłby na komisariat.
Daniel otaksował go wzrokiem. Twarz i wzrost niczym
niewyróżniające się, nawet pospolite, włosy wściekle rude, a oczy… ich wyraz
był taki beznamiętny i znudzony. Żadnych emocji, a w Danielu aż się gotowało. Głupi dzieciak! Mogłem go zabić!
– Nic ci nie
jest? Potrąciłem cię?
– Nie. Nie
obawiaj się, jestem zdrów.
– Może
zadzwonimy po twoich rodziców? – Przeszukał kieszenie spodni i kurtki. Cholera! Zapomniałem go zabrać. – Albo odwiozę cię do domu. Gdzie
mieszkasz?
– Jeszcze
nigdzie.
– Jak to „nigdzie”?
– Po prostu nigdzie.
Daniel westchnął ciężko i pomasował palcami skronie. Nie
wiedział już, co robić. Przecież nie mógł go tutaj zostawić.
– Zabiorę cię do siebie i tam pomyślimy, co dalej, okej? –
Każdy wyraz wymówił wolno i głośno. Zastanawiał się, czy ten chłopak nie cierpi
na jakąś chorobę psychiczną. – Wsiadaj do środka. Powiedz, jak się
nazywasz?
Nastąpiła między nimi krótka chwila ciszy.
– William.
Daniel otworzył mu drzwi samochodu, ale widząc, że William
nadal stoi jak kołek, gestem ręki zaprosił go do środka. Usiadł za kierownicą i
odpalił silnik. Chłopak widocznie drgnął, usłyszawszy charakterystyczny dźwięk.
Wrzepił palce mocno w siedzenie, a gdy pojazd ruszył, cały się spiął. Daniel
zerkał co jakiś czas na siedzącego obok pasażera, który wyglądał, jakby miał
ochotę wyskoczyć przez drzwi, więc dla bezpieczeństwa je zablokował. Po kilku
minutach dojechali pod dom mężczyzny na 19 Woodland Ave.
Chłopak przez większą część podróży miał zamknięte oczy i
uchylił je dopiero, kiedy się zatrzymali. Prędko i z ulgą opuścił wnętrze
forda. Z zainteresowaniem przyglądał się niedużemu, beżowemu domkowi, podążając
za Danielem wąskim chodnikiem. Gdy tylko przekroczyli próg drzwi, usłyszeli
kobiecy głos z kuchni.
– Daniel? Chodź, obiad już gotowy. Jak… – Zamilkła, kiedy
wyjrzała zza futryny i obok swojego męża zauważyła nieznajomego. – Kto to jest?
– Zaraz ci
wyjaśnię – mówił, zdejmując jednocześnie kurtkę. Zwrócił się do Williama –
rozbierz się, bo będzie ci gorąco.
Chłopak zsunął z ramion lisie futro, pod którym miał
kolorową koszulę z dużym kołnierzem.
– Daniel, powiedz, co tu się dzieje! – syknęła kobieta.
– Wpadł na maskę samochodu przy parku, a zapomniałem z
pracy telefonu, więc przywiozłem go tutaj.
– Nic ci nie jest? – zapytała chłopaka, który uważnie im
się przyglądał. Trzymał w dłoniach zwinięte futro. – Jak się nazywasz?
– To William i nic mu się nie stało – odpowiedział za niego
Daniel.
– Trzeba zadzwonić po jego rodziców – zarządziła stanowczo.
– Sara, chodźmy na chwilę porozmawiać do kuchni. William,
poczekaj na nas chwilę, dobrze? Usiądź sobie na kanapie w salonie, a my zaraz
do ciebie przyjdziemy. – Wskazał palcem salon i uśmiechnął się nerwowo.
Razem z żoną skręcił do kuchni i zamknęli za sobą starannie
drzwi. Daniel usiadł ciężko na krześle, na moment przymykając oczy.
– Sara… – zaczął przyciszonym głosem. – Ja nie wiem, co z
nim zrobić. Mówił mi, że jest bezdomny.
– Może… może on jest na coś chory. – Sara zakryła usta
dłonią. – Widziałeś, co ma na sobie?
Daniel ukrył twarz w dłoniach. Gdy poziom adrenaliny nieco
opadł, poczuł się bardzo zmęczony i przytłoczony. O ile na początku potrafił
działać szybko, tak teraz wszystkie myśli zmieniły się w bezkształtną papkę.
– Prawie go zabiłem – wyszeptał. – To były sekundy.
– Daniel, nie zamartwiaj się. To prawdopodobnie
niepoczytalny człowiek i dlatego wbiegł ci pod samochód. Przecież znam cię i
wiem, że jesteś dobrym kierowcą. – Westchnęła. – Trzeba z nim porozmawiać. Może
powie, skąd uciekł, a jeśli nie… zawieziemy go na komendę.
– Ty z nim pogadaj. Ja już nie mam siły.
Sara skinęła głową i przeszła do salonu. W pomieszczeniu
nikogo nie było. Wróciła na korytarz i zauważyła lekko uchylone drzwi
wejściowe. Wyszła na zewnątrz. Zadrżała, bo owiał ją chłodny wiatr. Na
wilgotnej ziemi obok dróżki widniały świeżo odciśnięte ślady butów.
– Daniel! Nie ma go!
PS Dodaje do linqw ;*****
OdpowiedzUsuńFajnie się zaczyna. Jestem ciekawa co będzie dalej. Trzymam kciuki za twoją wene i czekam na dalsze rozdziały. ;3
OdpowiedzUsuńBędzie się działo :D Dzięki za kom.
UsuńHej :) Na początku chciałem podziękować za komentarz u siebie i od razu zaprosić na kolejny rozdział, który ukaże się już w niedzielę. Ale nie o tym :) Trochę za mało jeszcze wiem, żeby powiedzieć szczególnie dużo, ale wydaje mi się, że William to tajemniczy przybysz właśnie z drugiego wymiaru. Czy przypadkowo prawie wpadł pod koła mężczyzny interesującego się zjawiskami paranormalnymi i wierzącego w istnienie innego świata? Sądzę, że tak, ale ten przypadek zapewne będzie miał swoje skutki. Ciekawi mnie w jaki sposób dalej będziesz łączyła te światy bo jeśli moja teoria jest prawdziwa, to Williamowi grozi teraz śmierć. Będę z niecierpliwością czekał na kolejne rozdziały, pozdrawiam i życzę dużo inspiracji :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz, ale mam nadzieję, że nie czujesz się w jakiś sposób przymuszany do czytania moich wypocin, bo ja czytam twoje. ;D Nie wyznaję polityki czytelnik za czytelnika, także jeśli uznasz, że ci się nie podoba, to nie ma problemu.
UsuńA sprawa z Williamem jest bardziej skomplikowana, niż na to wygląda. :) Nawet przeczytawszy wszystkie rozdziały, miałbyś problem, i ja zresztą też, z określeniem, czy to właśnie Willowi grozi niebezpieczeństwo. Jak dotrwasz do 5 rozdziału, będziesz wiedział, o czym mówię. ;P Dodam jeszcze, że to nie będzie za bardzo schematyczna historia (a przynajmniej ja się z podobną nie zetknęłam), więc lepiej niczego nie oczekiwać, bo mogę zaskoczyć. Niektórzy lubią schematy, stąd wolę uprzedzić.
Ależ oczywiście, że nie czuję się przymuszony - fajnie, że podchodzisz do tego w taki niezobowiązujący sposób. Ale lubię czytać, m.in. też blogi, a ta historia mnie zaciekawiła więc chętnie tu wrócę :) Fajnie, że to nie będzie schematyczna historia - to zawsze cenię najbardziej. Postaram się nie wyciągać zbyt prostych wniosków i będę cierpliwie czekał na kolejne rozdziały :) Pozdrawiam raz jeszcze :)
UsuńNo fajnie, fajnie. Ciekawie się zaczyna. Nie mogę zbyt wiele póki co powiedzieć, ale na pewno wrócę. Kim jest ten dziwny przybysz w lisim futrze i klapkach? Niewątpliwie nie pochodzi stąd, patrząc na jego zachowanie w stosunku do samochodu, czy to że nie ma domu. No cóż, czekam na dalsze informacje.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Hunter ;)
Wszystko wyjdzie w praniu ;) Teraz nie mogę za dużo mówić, żeby nie spoilerować.
Usuń