Kilkoro młodych ludzi siedziało na plastikowych krzesłach
na balkonie i paliło papierosy. Lata świetności budynku, w którym teraz
przebywali i mieszkali, dawno przeminęły. Tynk odpadał całymi płatami, niektóre
okna ledwo się zamykały, a niegdyś biały kolor farby na ścianach zamienił się w
brudnoszary. Z zewnątrz ten pozornie nieciekawy obiekt prezentował się ponuro i
obskurnie, ale wnętrze tętniło życiem. Co raz ktoś przebiegał długim
korytarzem, pozostawiając po sobie echo szybkich kroków, ktoś krzyczał,
wypluwając z siebie złość jak smok ogień, a ktoś rozmawiał szeptem, wyjawiając skryte
myśli. Ciągle zjawiał się jakiś nowy mieszkaniec, a starsi odchodzili, żeby
znaleźć sobie nowy dom – właśnie tak działał Sierociniec Świętego Patryka w
Denville.
Zrobiło się dosyć chłodno, bo zmierzchało, a oni byli
ubrani tylko w dresowe bluzy. Skuleni wypuszczali z płuc kłęby szarego dymu.
Jedna z dziewczyn podniosła się i nonszalancko oparła o barierkę, trzymając w
dłoni tlącego się peta. Odgarnęła swoje długie, brązowe włosy za ramię i
posłała towarzystwu zadziorny uśmieszek.
– Tom, jak tam było u Kat?– zagadnęła prowokacyjnie,
zaciągając się papierosem. –Pewnie ostro, skoro Lefarien cię odbierała.
– Oj, przestań. Mam dość. To była jedna impreza, a wszyscy
już spinają dupy – odparł wysoki chłopak o lodowato niebieskich oczach. Tak jak
reszta miał na sobie bluzę i dżinsy. – Niedługo będę mieć osiemnaście lat, a
nawet wyjść mi nigdzie nie pozwalają.
– A czy serio Kat zarzygała Lefarien? Naszą idealną panią
opiekunkę? – Zaśmiała się ciemnowłosa dziewczyna. – Słyszałam, że aż po niej
spływało!
Wszyscy, oprócz naburmuszonego Toma, wybuchnęli śmiechem, a
ich oddechy zamieniły się na mrozie w parę. Ucichli nagle, gdy zobaczyli
radiowóz policyjny, który zatrzymał się przed budynkiem. Wysiadło z niego dwóch
funkcjonariuszy i jakiś chłopak – zwyczajny, średniego wzrostu i rudy.
– Kojarzycie go? – zapytała jasnowłosa dziewczyna o
zadartym nosie, gasząc peta. – Ciekawe, co odjebał. He he, żeby gliny przyjeżdżały…
Aż pójdę sprawdzić.
– Idę z tobą, nie chce mi się z nimi siedzieć – powiedział
Tom.
– Ej, nooo… Nie obrażaj się. – Usłyszeli jeszcze, zanim opuścili
balkon.
Gdy tylko wyszli na korytarz, od razu natknęli się na jedną
z pracownic. Miała zmęczoną, zniszczoną twarz, a wrażenie to potęgowały
wysunięte kosmyki z jeszcze rankiem misternie zrobionego koka. Dzisiaj, jak i niemal
zawsze, ubrała się w długą do kolan spódnicę w zgniłozielonym kolorze, białą
koszulę i czarne buty na niskim obcasie. Czasem tylko zdarzyło jej się zmienić
górną część stroju na jakąś o żywszych kolorach, ale nie tym razem.
– Paliliście?
– Żartuje pani? Nigdy w życiu
– Nie pyskuj, Tom. – Pogroziła palcem. – Macie
szczęście, że się spieszę, ale następnym razem… – Zrobiła efektowną pauzę i
poszła dalej w dół po schodach.
Dwójka nastolatków podążyła za nią. Gdy znaleźli się na
dole, gdzie zebrało się jeszcze kilka osób, funkcjonariusze już stali przy
drzwiach razem z niepozornym chłopakiem, którego oczy, wyrażające bezgraniczny
spokój, kontrastowały z rozwichrzonymi, rudymi włosami i dodającym temu
wyglądowi zadziorności.
– Patrz jaki pojebaniec – szepnął Tom do koleżanki obok,
tłumiąc śmiech. Z politowaniem patrzył na strój nowo przybyłego złożonego z wytartego
płaszcza w czarno-białe paski, kremowych spodni w kant i glanów.
– Pewnie jakiś nowy frajer, co uciekł z domu i został
ćpunem – odrzekła znudzonym głosem.
Druga opiekunka, Cynthia Breuk, wysoka kobieta po
pięćdziesiątce podeszła do policjantów, stukając podczas chodzenia obcasami
brązowych butów. Przez pokaźną tuszę dyszała po zejściu po schodach z
pierwszego piętra, a po jej skroni spływały krople potu.
– Witam. Co się stało, że panowie nas odwiedzili? –
wysapała.
– Znaleźliśmy dziś tego chłopaka włóczącego się po mieście.
Powiedział, że nie ma rodziców, ale nic więcej nie zdołaliśmy z niego wydusić. Nawet
nazwiska. Pomyślałem, że może mieszka tutaj i uciekł.
– Przykro mi – Pokręciła przecząco głową i przetarła czoło
wierzchem dłoni. – To nie jest jeden z naszych wychowanków. Proszę za mną.
Nie będziemy dalej rozmawiać w progu.
Poszła z nimi gdzieś, ale Toma niezbyt to
obchodziło. W końcu nie pierwszy raz pojawił się ktoś nowy, więc nie wywoływało
to ogromnej sensacji i tym razem. Wrócił na górę do swojego pokoju. Niewielkiego,
ale własnego. Przy pomalowanych na żółto ścianach po przeciwległych stronach
stały dwa identyczne komplety mebli. Na jeden składały się biurko z lampką,
metalowe łóżko i szafa. Po swojej części Tom zawiesił plakaty Alexa Rodrigueza, Marka Teixeira i
innych zawodników z drużyny New York Yankees. Popatrzył na nie teraz z
roztargnieniem. Chciałby kiedyś zostać kimś tak wielkim jak oni i grać w ich
drużynie, choć domyślał się, że to tylko dziecinne marzenia.
Położył się zmęczony na łóżku. Wyciągnął z kieszeni spodni
paczkę gum do żucia i włożył jedną do ust. Zmarszczył nos, kiedy poczuł bardzo
intensywny, miętowy smak. Podłożył ręce pod głowę i przymknął oczy. Minęła już dziewiętnasta.
Powinien się trochę pouczyć, ale mu się nie chciało…. Zwykle mu się nie chciało
i najczęściej nie potrafił się zmobilizować, bo treningi wsysały z niego całą
energię. Dziś także był wykończony, bo trener nigdy nie pobłażał swojej
drużynie.
Ziewnął.
Rozluźnił mięsnie i pozwolił myślom płynąć swobodnie. Wszystko
co kiedyś zrobił, chciał zrobić, co widział albo sobie wyobrażał migało mu przed
oczami jak zdjęcia z albumu. Nim się obejrzał, przysnął na prawie godzinę.
Obudziło go pukanie do drzwi. Niechętnie zwlekł się z łóżka,
żeby otworzyć. Wykrzywili usta w grymasie, gdy zobaczył, kto go odwiedził. Otyła
twarz pani Breuk nie była tym, co chciał oglądać od razu po przebudzeniu.
– Od dziś zamiszka z tobą nowy kolega.
Tom dopiero teraz zauważył za nią rudego chłopaka, którego wcześniej
przeprowadzili policjanci. Zirytowany i zaskoczony do granic możliwości podniósł
wysoko brwi.
– Co? Nie zgadzam się! Niech idzie do kogoś innego.
– Ty nie masz nic do gadania. William, to jest twój nowy
współlokator, Tom. Zapoznajcie się. Ja muszę zejść na dół do sekretariatu, ale
przyjdź, gdybyś czegoś potrzebował. – Odeszła kilka kroków, ale zaraz się zawróciła.
– Jeszcze jedno – popatrzyła groźnie na Toma – jeśli usłyszę, że niewłaściwie
się zachowujesz w stosunku do Willa, nie pójdziesz na trening przez następne
dwa tygodnie. Do widzenia – pożegnała się i poszła.
Tom stał jeszcze moment w osłupieniu, a potem spojrzał
gniewie na chłopaka. Przez tyle czasu mieszkał sam i przyzwyczaił się do
tego, a teraz nagle miał dzielić z kimś pokój? Świadomość tego docierała do
niego jak przez mgłę.
– No co tak stoisz? Mam ci się pokłonić, żebyś
wszedł? – Odsunął się od drzwi i pozwolił mu przejść.
William rozejrzał się obojętnie po pomieszczeniu i usiadł
na skraju jednego z łóżek mniej zawalonego ubraniami. Przetarł sennie oczy. Tom
stał naprzeciw niego i badawczo mu się przyglądał. Jego nowy kolega nadal miał
na sobie te obrzydliwe, kremowe spodnie w kant, ale zdjął płaszcz i pod nim nosił
jeszcze gorszą, białą bluzkę w kolorowe misie, która wyglądała jak część od piżamy.
– Nie zbliżaj się do mnie, pedale, i nie dotykaj moich rzeczy
– wycedził, zabierając jednocześnie swoje ubrania z jego łóżka i wpychając do
szafy. Znowu się położył i spod wpółprzymkniętych powiek obserwował Williama,
który odwrócił się plecami i po chwili wyciągnął z kieszeni płaszcza małą
buteleczkę z granatową etykietą, wypełnioną przezroczystym płynem, zapewne
myśląc, że Tom nic nie dojrzy. Odkręcił korek i wypił całą jej zawartość, krzywiąc
się lekko. Tom zszokowany szeroko otworzył oczy i rozdziawił usta.
– Skąd to masz?
William drgnął.
– To… moja sprawa – odpowiedział, chowając buteleczkę z
powrotem do kieszeni. – Nie muszę
ci wszystkiego opowiadać.
– Czyli jednak nie jest z ciebie taka pizda, na jaką
wyglądasz. Szczekać potrafisz. – Wstał i podszedł do niego powoli. – Ale
zapomniałeś, że jesteś nowy, więc lepiej się tak nie rządź. – Złapał go za
kołnierz i zbliżył ich twarze do siebie. Poczuł wtedy od niego zapach alkoholu.
– Zostaw.
Nagle skulił się w pół. Złapał się za głowę i jęknął. Czuł
się, jakby coś rozsadzało mu czaszkę od środka. Odsunął się od Williama jak
oparzony i dopiero wtedy ból ustał. Tom spojrzał na niego trochę wystraszony i
zrobił jeszcze kilka kroków w tył. Dziwnie wymęczony ciężko usiadł na łóżku. Co
to było? Jakby ktoś chciał mi się wedrzeć do mózgu… Poczuł najpierwotniejszą
potrzebę w swoim życiu – ucieczki i schowania się gdziekolwiek. Szybko opuścił
pokój i wszedł do łazienki na korytarzu. Przy ścianie obłożonej białymi kafelkami
stał dość długi rząd zlewów, nad którymi wisiały lustra. Stanął przy jednym z
nich, dysząc z niewiadomego powodu. Spoglądając na swoje odbicie, zauważył za
sobą Bena – chłopaka z okularami grubymi jak denka od słoików, który wpatrywał
się w niego natarczywie.
– Wypierdalaj – syknął nieco drżącym głosem.
Nieśmiały Ben zaczerwienił się, ale nic nie odpowiedział.
Nigdy nie odpowiadał. Posłusznie opuścił łazienkę.
Tom odkręcił kurek w kranie i nabrał w ręce zimnej wody. Opłukał
nią twarz, żeby się orzeźwić i przede wszystkim uspokoić. Przygładził palcami
swoje krótko obcięte, czarne włosy. Cały drżał na ciele. Odetchnął głęboko. Co
to było? Głowa już go nie bolała. Tamto sprzed chwili było jak jeden cios.
Ale bardzo mocny. Zastanawiał się, czy może na coś nie chorował. Nie,
każdego czasem boli głowa. Nic nadzwyczajnego. Zdecydowanie bardziej
martwił się tym, że… przestraszył się Willa. Zazgrzytał zębami. Najchętniej by
mu przywalił, niczego mocniej nie pragnął w tej chwili. Jednak wiedział, że
gdyby to zrobił, pani Lefarien z pewnością wyznaczyłaby mu jakąś karę, a tego
wolał uniknąć.
Musiał iść na trening, po prosty musiał. Za dużo skrajnych
emocji się w nim skumulowało i wiedział, że pozbędzie się ich dopiero, kiedy się
zmęczy. Kumulowanie ich w sobie nigdy nie kończyło się dla niego dobrze.
Po pobieżnym wytarciu papierowym ręcznikiem rąk i twarzy
zszedł na dół do pracowni komputerowej, jak nazywano niedużą, kwadratową salę z
dziesięcioma stanowiskami. Było to najgorętsze pomieszczenie ze wszystkich,
dlatego rzadko zamykano tu okna. Zwykle otwierano co najmniej jedno, a
dodatkowo na suficie wisiał okrągły żyrandol z przytwierdzonym do niego
wiatrakiem, który pracował na pełnych obrotach. Tom od razu po wejściu
rozejrzał się w poszukiwaniu wolnego miejsca, jednak wszystkie komputery były
zajęte. Uśmiechnął się do siebie, gdy dostrzegł, że przy jednym z nich siedział
Ben. Zbliżył się do niego powoli jak gdyby nigdy nic. Chłopak wyglądał na dosyć
zajętego, więc go nie zauważył. Tom pochylił się nad nim, kładąc mu dłoń na
ramieniu.
– Zwolnisz mi miejsce, prawda?
Ben drgnął zaskoczony, gdy usłyszał czyjś głos tuż nad
swoim uchem. Zobaczywszy za sobą Toma, zacisnął usta w wąską kreskę i zsiadł z
krzesła, po czym wyszedł z sali szybkim krokiem.
Załogował się na Yahoo! Messenger. Tak jak się spodziewał,
jego przyjaciel był dostępny. Napisał do niego.
Ja:
siema spotykamy się jutro po szkole na trening?
Jaaaycob957: przecież trenowaliśmy dzisiaj
Ja:
muszę się wyżyć to spotykamy się jutro ?
Jaaaycob957: ok a stało się coś?
Ja:
jutro ci powiem nara
|
Wyłączył czat i wszedł po schodach z powrotem na górę. Spojrzał
na wiszący na ścianie korytarza zegar. Zbliżała się dwudziesta druga, a tym
samym cisza nocna. Większość wychowanków przebywała już we własnych pokojach,
więc i on powoli zbliżał się do swojego. Gdy stanął przed drzwiami, humor
jeszcze bardziej mu się pogorszył. Nie pogodzi się z tym, że ktoś zajmował jego
przestrzeń. Zacisnął mocno szczękę, naciskając klamkę. Wewnątrz panował
półmrok, bo świeciła się tylko jedna lampka na biurku. William spał na łóżku po
swojej stronie, twarzą do ściany. Tom przyjął to spostrzeżenie z ulgą, bo nie
miał ochoty na ponowną konfrontację z nim. Wzdrygnął się na samą myśl o tym. To
zwykły frajer. Odbiło mi?
Zdjął koszulkę i spodnie, które potem rzucił na podłogę.
Położył się z błogim westchnięciem w samych bokserkach na miękkim materacu,
szczelnie otulając się kołdrą. Spojrzał jeszcze w stronę Williama, zanim
zamknął oczy i zasnął.
■
■ ■ ■ ■
Tom rozchylił leniwie powieki. Coś mu się nie podobało. Dochodziły
do niego dźwięki… szurania? Odchylił głowę w bok i zauważył Willa podnoszącego jego
porozrzucane po pokoju ubrania. Zaraz się rozbudził.
– Co ty odpierdalasz? To moje rzeczy!
Szybko zerwał się z łóżka i stanął przed nim.
– Chciałem je poskładać. – William zadzierał wysoko głowę,
żeby spojrzeć mu w oczy, bo był sporo niższy.
– Na pewno! – Wyrwał mu swoją koszulkę z rąk. – Czego tu
szukałeś?
– Chciałem je poskładać – powtórzył, ale odrobinę głośniej.
– Widzisz? – Wskazał palcem na biurko, na którym piętrzyły się równo ułożone w
kostkę bluzki.
Zobaczywszy to, Tom stracił trochę animuszu. Zmarszczył
brwi i zapytał trochę spokojniej, ale nadal z dobrze słyszalną nutką gniewu w głosie:
– Ale po co? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że z ciebie
taki porządniś – znowu zaatakował.
– Żeby zrobić ci tym przyjemność.
Nastąpiła chwila ciszy. Żeby zrobić MI przyjemność? Tom
skupił się, aby poprawnie przeanalizować to zdanie, bo wydawało mu się, że nie zrozumiał.
– Co? – wypalił w końcu.
Teraz Will patrzył na niego zdziwiony, jakby nie wiedział,
o co ten pyta.
– Wybacz mi, jeśli cię uraziłem. Wczoraj nieuprzejmie się
zachowałem i chciałem to jakoś naprawić.
– Eeeeee… – odparł mało inteligentnie. William znowu go
zaskoczył. – Okej…? Nie tykaj moich rzeczy następnym razem, jasne? Ćpałeś
coś…? – Skierował to pytanie chyba bardziej do siebie, bo wypowiadając je, wgapiał
się w biurko.
– Nie…
Jasne.
Tom podrapał się po karku i spojrzał na elektryczny zegar
leżący na szafce nocnej koło łóżka. Wskazywał szóstą pięćdziesiąt. Alarm
powinien się uruchomić dopiero za dziesięć minut, więc go wyłączył. Wyciągnął z
szafy zieloną bluzkę i starte, luźne dżinsy. Założył je na siebie i się
przeciągnął. W tym czasie Will dalej składał ubrania. Jak mnie z nim
zobaczą…
– Masz ciuchy na zmianę?
– Nie.
Tom cieszył się w duchu, słysząc to. Nie chciał, aby ludzie
ze szkoły dowiedzieli się, że mieszka z kimś nie do końca normalnym, ale jeśli
da mu jakieś zwyczajne ubrania, przynajmniej stworzy wokół swojego współlokatora
otoczkę przeciętności. Może to zamydli ludziom oczy.
– Pożyczę ci coś swojego. – Wybrał prosty, czerwony sweter,
którego nie lubił i jasne dżinsy z dna szafy.
Gdy Will założył je na siebie, prezentował się już całkiem…
dobrze, jak ocenił w myślach Tom. Nie był może super przystojny ani nie miał
postury Achillesa, a przyduże ciuchy wisiały na jego ciele, ale przynajmniej
nikt nie wstydziłby się stanąć przy nim w miejscu publicznym. W stosownej
odległości ma się rozumieć.
– Słuchaj, nie trzymaj się mnie, jasne? Pomogłem ci
dzisiaj, ale w szkole nie podchodź do mnie, żeby gadać czy coś. Niech myślą, że
się nie znamy.
Wziął kurtkę pod pachę i spakował jeszcze piórnik do
plecaka, nim zeszli na dół na śniadanie. Kilkadziesiąt twarzy odwróciło się w
ich stronę, gdy weszli do stołówki. Jednak większość spojrzeń przyciągnął
William. Niektórzy wyglądali na trochę zdziwionych, a Tom uśmiechnął się pobłażliwie
w odpowiedzi na ich pełne konsternacji miny. Wydawało im się, że zobaczą na
śniadaniu świra z wczoraj? Tom ich rozczarował.
Kluczył między stolikami, aż dotarł do tego zajmowanego
przez jego przyjaciół. Usiadł swobodnie na krześle i skinął im głową na
przywitanie.
– Jak tam twój nowy przyjaciel? – zapytała z przekąsem
Emma, jasnowłosa dziewczyna, z którą chodził do szkoły.
– Już wiecie?
– Wieści szybko się rozchodzą. Więc jak ci się mieszka z
rudym? Szczerze ci współczuję.
– Nieźle walnięty, ale nie jest tak źle. Chyba coś
ćpa.
– Może mi trochę skołuje? – Andy siedzący obok poruszył
sugestywnie brwiami.
– Lepiej żebyś nie brał tego samego co on – parsknął Tom. –
Co dziś dają do żarcia?
– Tosty z serem lub naleśniki.
Tom wstał i poszedł po śniadanie. Miał ochotę na coś słodkiego,
więc wybrał naleśniki obficie polane syropem klonowym i sok pomarańczowy.
Ponownie zajął swoje miejsce przy stoliku, a potem z lubością wgryzł się w
miękkie ciasto, jednocześnie słuchając rozmowy kolegów.
Jakieś piętnaście minut później pod budynek przyjechał
nieduży, żółty bus, oznajmiając swoje przybycie głośnym klaksonem. Na dworze
panowała dosyć przyjemna pogoda jak na marzec. Słońce mocno świeciło i wiał
ciepły, niezbyt silny wietrzyk. Tom myślał już tylko o treningu z Jacobem. Nic go
tak nie uspokajało jak gra w baseball i cieszył się, że dzięki temu będzie mógł
choćby na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości.
Energicznie wskoczył do wnętrza busa i usiadł na samym
końcu. Każdy wiedział, że tylne miejsca były zarezerwowane dla niego i jego
paczki, toteż nikt inny ich nie zajął. Andy zaraz przysiadł się do niego i po
starcie busa włożył słuchawki do uszu, puszczając muzykę tak głośno, że była
doskonale słyszalna jeszcze co najmniej jard dalej. Lubił rocka i metal, co czuło
się od niego na kilometr. Mimo że grał w baseball jak Tom i przydługie włosy do
połowy szyi nie raz mu przeszkadzały, nigdy by ich nie ściął i w sumie to
jedyna rzecz, jakiej można się po nim spodziewać. Miał dość… zmienny charakter.
Czasem zachowywał się jak mruk i wolał samotność, a czasem, gdy przyszedł na
imprezę, zagadywał większość zebranego towarzystwa i tańczył najdłużej ze
wszystkich. Początkowo Tom nie chciał się z nim zadawać, bo wydawał mu się dziwny,
ale później udało im się znaleźć wspólny język. Może nawet nazwałby ich
przyjaciółmi.
Tom odlepił wzrok od ekranu swojego samsunga i rozejrzał
się po autobusie w poszukiwaniu Willa. Znalazł go w towarzystwie Bena.
Rozmawiali o czymś, ale w ogóle nie słyszał o czym. W każdym razie nie wydawali
się tym pochłonięci. Odezwali się do siebie może trzy razy przez całą
podróż. Ben wyglądał na speszonego, ale jednocześnie zainteresowanego nowym
znajomym. Nie miał zbyt wielu kolegów, koleżanek chyba wcale, i możliwe, że zamierzał
„podpiąć się” do Willa. Tom nie zamierzał się w to wtrącać, dopóki okularnik
będzie trzymał się od niego i jego pokoju daleko. Po prostu nie przepadał za
tego typu ludźmi – ślamazarnymi, nieśmiałymi i słabymi pod każdym względem. Wprawiali
go w irytację swoją potulną mowa i lękliwym wzrokiem.
Pod Morris Catholic High School dojechali po kilku
minutach. Szkoła była zbudowana z czerwonej cegły i od strony drogi zasłaniał
ją rząd drzew. Za nią znajdowało się pole do rugby, a także boisko, na którym
zwykle trenowała drużyna baseballowa. Tom tęsknie się za nim obejrzał, nim
wszedł do szkoły. Pierwszą miał lekcję matematyki, więc skierował się w stronę
swojej szafki po książkę. Gdy przechodził korytarzem, natknął się na Vanessę – zgrabną
blondynkę o elektryzującym spojrzeniu, któremu nikt nie potrafił się oprzeć. Trzymała
w dłoni telefon i pisała smsa.
– Hej – zagadał do niej. Podobała mu się i chciał pójść z
nią na dyskotekę w sobotę, ale wcześniej brakowało chwili, by ją zaprosić. Zgodzi
się, tego był pewny.
– Hej, jak wczorajszy trening? Podobno nieźle was wymęczyli.
– Uśmiechnęła się promiennie, pokazując rząd prostych, śnieżnobiałych zębów. Zarzuciła
swoje złociste włosy za ramię. Zawsze dbała, by były idealnie ułożone i nigdy rankiem
nie żałowała czasu, aby ułożyć je w grube loki.
– Nie było tak źle. – Wpatrywał się bezmyślnie w jej
błękitne oczy podkreślone czarną kredką. – Słuchaj… idziesz w sobotę na imprezę?
– Hmm… Może. – Wykrzywiła delikatnie kącik ust. Wiedziała,
do czego zmierzał.
– Jeśli się jednak zdecydujesz, nie chciałabyś pójść ze
mną?
– Może – powtórzyła zadziornie. Roześmiała się. Czekała, aż
ją zaprosi. Dużo dziewczyn ze szkoły o tym marzyło, bo Tom był przystojny, a
wybór padł na nią, co mile łechtało jej dumę. Lubiła się trochę podrażnić, żeby
chłopcy się o nią bardziej starali, ale z Tomem nie miała zbyt wielkich szans
na takie gierki. Zauważyła, że już się niecierpliwił, więc zaraz dodała – żartuję.
Z tobą bardzo chętnie. – Odwróciła głowę w stronę machającej do niej
dziewczyny. – Muszę już lecieć. Czekaj na mnie w sobotę na parkingu o
dziewiętnastej. – Puściła mu oczko i podbiegła do koleżanki.
Zadowolony Tom otworzył szafkę i wyciągnął z niej książkę o
wadze i objętości cegły, a na jej miejsce wepchnął kurtkę. Westchnął. Musi się
przemęczyć pół dnia w tym miejscu, nim w końcu spotka się z Jacobem.
Pod pracownią o numerze siedemnaście, w której najczęściej
rezydował jakże uwielbiany przez uczniów profesor Ethan Moore, Tom pośród tłumu
zauważył Williama. Zaskoczyło go to, bo w ogóle nie przeszło mu przez myśl, że
mogą być w tej samej grupie. Willa otaczała ciekawska grupka wypytująca, jak
się nazywa, skąd pochodzi… Nie reagował zbyt entuzjastycznie na takie
zainteresowanie swoją osobą i odpowiadał zdawkowo, ale nikogo to nie zniechęciło.
Odsunęli się od niego dopiero, kiedy zabrzmiał dzwonek. Wtedy wszyscy ze skrzywionymi
minami weszli do klasy, gdzie od progu w oczy rzucał się ogromny napis
przyczepiony nad tablicą: „Matematyka nie posiada symboli na mętne myśli.”. O
ile początkowo bawił uczniów, tak po zakończeniu pierwszej lekcji z panem Moore
już wcale. Profesor siedział przy szerokim, ciemnym biurku, w skupieniu wertując
podręcznik. Miał surową twarz i wiecznie zmarszczone czoło. Na głowie nie
zostało mu już zbyt wiele siwych włosów, stracił prawie wszystkie. W geście
zniecierpliwienia poprawił okulary i otaksował klasę zimnym spojrzeniem. W sali
panowała grobowa cisza. Tom śmiał się w duchu z głupoty Willa, który usiadł w
pierwszej ławce. Zaraz go wypatrzy i weźmie do tablicy. Jednak wbrew
jego przypuszczeniom najpierw przy tablicy stał Andy. Denerwował się, ale udało
mu się coś zrobić i pan Moore wstawił mu piękne D do dziennika. Do ławki
odprowadzały go w większości zazdrosne spojrzenia. Dopiero potem nadszedł czas
na Willa. Ruszył pewnym krokiem, co było rzadko spotykanym zjawiskiem, więc
wszyscy spodziewali się po nim jakiegoś przejawu genialności przy rozwiązywaniu
zadania. Nawet profesor wydawał się nieco bardziej ożywiony niż zwykle i tak
jak myśleli, William ich zaskoczył.
– Pisz – zabrzmiał gardłowy głos nauczyciela. – Cosinus
alfa, czyli cos – dodał, widząc, że chłopak nawet nie uniósł kredy – wynosi
trzy czwarte. Trzy, kreska, cztery. Co ty robisz w tej szkole? Nawet dzieci w
podstawowej to potrafią. Dalej! Sin równa się znak zapytania. Kąt alfa jest
ostry.
Tom nie mógł uwierzyć. Takie proste zadanie… Co za
szczęściarz. Ale Will jak stał, tak stał. Pan Moore zaczął się już
niecierpliwić jego przedłużającym się milczeniem. Nie lubił tracić czasu, więc
dyktował mu kolejne polecenia „Rysuj trójkąt, teraz pitagoras…”, aż dobrnęli do
końca. William nie wydawał się wcale zestresowany tym, że nic nie umiał. Gdy
skończył, spokojnie znowu usiadł w ławce, jakby nie bał się wizji dostania
najgorszej oceny.
– Dzisiaj ci jeszcze daruję, ale jutro nie będzie taryfy
ulgowej. – Rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie znad oprawki okularów. – Zacznij
się uczyć albo zostaniesz w tej szkole dłużej, niż byś chciał.
Jeszcze kilka innych osób zdążyło zrobić zadania, nim
lekcja dobiegła końca. Tom odetchnął z ulgą, bo kolejka go ominęła. Wczoraj nie
odrobił nawet pracy domowej, więc nie popisałby się wiedzą. Zastanawiał się, jak
długo Will utrzyma się w tej szkole…
Rozdział wstawiam wcześniej, bo w weekend jestem zajęta i nie miałabym czasu, żeby jeszcze popracować nad tekstem, ale następne części powinny pojawiać się już w soboty. O ile znowu coś mi nie wypadnie... :D
Ciekawa, szybka zmiana scenerii. Jeszcze ostatnio znajdowaliśmy się w domu pewnej rodziny, teraz w sierocińcu. Muszę jednak powiedzieć, że dodaje to uroku tej opowieści, tajemniczości. Oglądamy Willa z różnych perspektyw. Sam chłopiec jest barwną postacią, z jednej strony dziwną, z drugiej zaś wydaje się być pewny siebie. Dalej nie wiemy z kim mamy do czynienia, kim jest ten Will, skąd pochodzi, czego zachowuje się tak, a nie inaczej. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy, mam nadzieję w końcu odkryć jego małe tajemnice ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Rany... Znowu nie wiem, co odpisać, żeby nie spoilerwać. XD Will jest nieco bardziej skomplikowany, niż na to wygląda. Dosłownie. Kim dokładnie jest, okaże się niebawem.
UsuńDzięki za kom. :*
Ależ mi się podoba ta historia - co jeden rozdział to bardziej mnie zaskakuje bo zmienia moje wyobrażenie o wszystkim :) Tym razem mamy zupełnie nowego głównego bohatera - Toma, który, chcąc nie chcąc, musiał stać się współlokatorem Willa (a raczej Will stał się jego współlokatorem). To, na co od razu zwróciłem uwagę to fakt, że wszystko w Twojej historii jest takie... prawdziwe :) Poszczególne zachowania, dialogi, reakcje - wszystko jest po prostu normalne a przez to tak doskonale mi tu pasuje. Znów pojawił się pewien element fantastyczny - tym razem tajemniczy ból głowy, który, jeśli dobrze przypuszczam, pochodził od Willa. Ale znów - reakcja Toma była tak strasznie prawdziwa - nie dopytywał Willa czy to przez niego, nie zastanawiał się nie wiadomo nad czym - po prostu przestraszył się, uciekł, później sobie wszystko zracjonalizował i zapomniał a wszystko wróciło do normy. Bardzo mi się podobało i chyba nawet nie muszę wspominać, że piszesz świetnie bo z pewnością to wiesz :) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komplementy. :) Nie mam zbyt dużego doświadczenia zarówno pisarskiego, jak i życiowego, co też jest istotne w pisaniu, ale staram się to tuszować, jak mogę (poradniki etc.), więc miło mi słyszeć, że jakoś mi się udaje póki co zarzucać kamuflaż pt. "A ja umiem pisać i znam się na tym.". :'D Więc jak ci coś zgrzyta w tekście, to mów śmiało, bo do świetności mi naprawdę baaardzo daleko. :)
UsuńCzytałem to wieki temu i teraz podoba mi się o wiele bardziej, niż poprzednio. Wiadomo, że dopieściłaś ten tekst, ale bardzo, bardzo mi się podoba. Czyta się płynnie, tekst jest prosty i łatwy, ale nie prostacki. To się czyta naprawdę przyjemnie... Kurde. :D Aż sam mam ochotę pisać!
OdpowiedzUsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńDługość rozdziału, ah! Chwała Ci za to, że nie piszesz kilka zdań na krzyż jak robią to inni.
Co do akcji, rozwija się. Sierociniec? Dodaje tylko tajemniczości opowiadaniu, zachęcając do kontynuowania historii.
Bardzo podoba mi się postać Williama, zaintrygował mnie swoją osobowością.
Wyczekuje na kolejny rozdział, mam nadzieję że szybciutko się pojawi.
Życzę weny i pozdrawiam ciepło!
W wolnej chwili zapraszam do siebie:
http://zapomniana-partytura.blogspot.com
Oj, domyślam się, że niedługo i tak ktoś mi powie, że rozdziały są zbyt krótkie :D Chyba na każdym blogu pada kiedyś to zdanie. Następny rozdział za dwa tygodnie w sobotę, jakbyś korzystała z telefonu i nie zauważyła informacji na dole strony ;)
Usuń