11 lutego 2016

Rozdział 2

Kilkoro młodych ludzi siedziało na plastikowych krzesłach na balkonie i paliło papierosy. Lata świetności budynku, w którym teraz przebywali i mieszkali, dawno przeminęły. Tynk odpadał całymi płatami, niektóre okna ledwo się zamykały, a niegdyś biały kolor farby na ścianach zamienił się w brudnoszary. Z zewnątrz ten pozornie nieciekawy obiekt prezentował się ponuro i obskurnie, ale wnętrze tętniło życiem. Co raz ktoś przebiegał długim korytarzem, pozostawiając po sobie echo szybkich kroków, ktoś krzyczał, wypluwając z siebie złość jak smok ogień, a ktoś rozmawiał szeptem, wyjawiając skryte myśli. Ciągle zjawiał się jakiś nowy mieszkaniec, a starsi odchodzili, żeby znaleźć sobie nowy dom – właśnie tak działał Sierociniec Świętego Patryka w Denville.
Zrobiło się dosyć chłodno, bo zmierzchało, a oni byli ubrani tylko w dresowe bluzy. Skuleni wypuszczali z płuc kłęby szarego dymu. Jedna z dziewczyn podniosła się i nonszalancko oparła o barierkę, trzymając w dłoni tlącego się peta. Odgarnęła swoje długie, brązowe włosy za ramię i posłała towarzystwu zadziorny uśmieszek.
– Tom, jak tam było u Kat?– zagadnęła prowokacyjnie, zaciągając się papierosem. –Pewnie ostro, skoro Lefarien cię odbierała.
– Oj, przestań. Mam dość. To była jedna impreza, a wszyscy już spinają dupy – odparł wysoki chłopak o lodowato niebieskich oczach. Tak jak reszta miał na sobie bluzę i dżinsy. – Niedługo będę mieć osiemnaście lat, a nawet wyjść mi nigdzie nie pozwalają.
– A czy serio Kat zarzygała Lefarien? Naszą idealną panią opiekunkę? – Zaśmiała się ciemnowłosa dziewczyna. – Słyszałam, że aż po niej spływało!
Wszyscy, oprócz naburmuszonego Toma, wybuchnęli śmiechem, a ich oddechy zamieniły się na mrozie w parę. Ucichli nagle, gdy zobaczyli radiowóz policyjny, który zatrzymał się przed budynkiem. Wysiadło z niego dwóch funkcjonariuszy i jakiś chłopak – zwyczajny, średniego wzrostu i rudy.
– Kojarzycie go? – zapytała jasnowłosa dziewczyna o zadartym nosie, gasząc peta. – Ciekawe, co odjebał. He he, żeby gliny przyjeżdżały… Aż pójdę sprawdzić.
– Idę z tobą, nie chce mi się z nimi siedzieć – powiedział Tom.
– Ej, nooo… Nie obrażaj się. – Usłyszeli jeszcze, zanim opuścili balkon.
Gdy tylko wyszli na korytarz, od razu natknęli się na jedną z pracownic. Miała zmęczoną, zniszczoną twarz, a wrażenie to potęgowały wysunięte kosmyki z jeszcze rankiem misternie zrobionego koka. Dzisiaj, jak i niemal zawsze, ubrała się w długą do kolan spódnicę w zgniłozielonym kolorze, białą koszulę i czarne buty na niskim obcasie. Czasem tylko zdarzyło jej się zmienić górną część stroju na jakąś o żywszych kolorach, ale nie tym razem.
– Paliliście?
– Żartuje pani? Nigdy w życiu
– Nie pyskuj, Tom. – Pogroziła palcem. – Macie szczęście, że się spieszę, ale następnym razem… – Zrobiła efektowną pauzę i poszła dalej w dół po schodach.
Dwójka nastolatków podążyła za nią. Gdy znaleźli się na dole, gdzie zebrało się jeszcze kilka osób, funkcjonariusze już stali przy drzwiach razem z niepozornym chłopakiem, którego oczy, wyrażające bezgraniczny spokój, kontrastowały z rozwichrzonymi, rudymi włosami i dodającym temu wyglądowi zadziorności. 
– Patrz jaki pojebaniec – szepnął Tom do koleżanki obok, tłumiąc śmiech. Z politowaniem patrzył na strój nowo przybyłego złożonego z wytartego płaszcza w czarno-białe paski, kremowych spodni w kant i glanów. 
– Pewnie jakiś nowy frajer, co uciekł z domu i został ćpunem – odrzekła znudzonym głosem.
Druga opiekunka, Cynthia Breuk, wysoka kobieta po pięćdziesiątce podeszła do policjantów, stukając podczas chodzenia obcasami brązowych butów. Przez pokaźną tuszę dyszała po zejściu po schodach z pierwszego piętra, a po jej skroni spływały krople potu.
– Witam. Co się stało, że panowie nas odwiedzili? – wysapała.
– Znaleźliśmy dziś tego chłopaka włóczącego się po mieście. Powiedział, że nie ma rodziców, ale nic więcej nie zdołaliśmy z niego wydusić. Nawet nazwiska. Pomyślałem, że może mieszka tutaj i uciekł. 
– Przykro mi – Pokręciła przecząco głową i przetarła czoło wierzchem dłoni. – To nie jest jeden z naszych wychowanków. Proszę za mną.  Nie będziemy dalej rozmawiać w progu.
 Poszła z nimi gdzieś,  ale Toma niezbyt to obchodziło. W końcu nie pierwszy raz pojawił się ktoś nowy, więc nie wywoływało to ogromnej sensacji i tym razem. Wrócił na górę do swojego pokoju. Niewielkiego, ale własnego. Przy pomalowanych na żółto ścianach po przeciwległych stronach stały dwa identyczne komplety mebli. Na jeden składały się biurko z lampką, metalowe łóżko i szafa. Po swojej części Tom zawiesił plakaty Alexa Rodrigueza, Marka Teixeira i innych zawodników z drużyny New York Yankees. Popatrzył na nie teraz z roztargnieniem. Chciałby kiedyś zostać kimś tak wielkim jak oni i grać w ich drużynie, choć domyślał się, że to tylko dziecinne marzenia.
Położył się zmęczony na łóżku. Wyciągnął z kieszeni spodni paczkę gum do żucia i włożył jedną do ust. Zmarszczył nos, kiedy poczuł bardzo intensywny, miętowy smak. Podłożył ręce pod głowę i przymknął oczy. Minęła już dziewiętnasta. Powinien się trochę pouczyć, ale mu się nie chciało…. Zwykle mu się nie chciało i najczęściej nie potrafił się zmobilizować, bo treningi wsysały z niego całą energię. Dziś także był wykończony, bo trener nigdy nie pobłażał swojej drużynie.
Ziewnął.
Rozluźnił mięsnie i pozwolił myślom płynąć swobodnie. Wszystko co kiedyś zrobił, chciał zrobić, co widział albo sobie wyobrażał migało mu przed oczami jak zdjęcia z albumu. Nim się obejrzał, przysnął na prawie godzinę.

Obudziło go pukanie do drzwi. Niechętnie zwlekł się z łóżka, żeby otworzyć. Wykrzywili usta w grymasie, gdy zobaczył, kto go odwiedził. Otyła twarz pani Breuk nie była tym, co chciał oglądać od razu po przebudzeniu. 
– Od dziś zamiszka z tobą nowy kolega.
Tom dopiero teraz zauważył za nią rudego chłopaka, którego wcześniej przeprowadzili policjanci. Zirytowany i zaskoczony do granic możliwości podniósł wysoko brwi.
– Co? Nie zgadzam się! Niech idzie do kogoś innego.
– Ty nie masz nic do gadania. William, to jest twój nowy współlokator, Tom. Zapoznajcie się. Ja muszę zejść na dół do sekretariatu, ale przyjdź, gdybyś czegoś potrzebował. – Odeszła kilka kroków, ale zaraz się zawróciła. – Jeszcze jedno – popatrzyła groźnie na Toma – jeśli usłyszę, że niewłaściwie się zachowujesz w stosunku do Willa, nie pójdziesz na trening przez następne dwa tygodnie. Do widzenia – pożegnała się i poszła.
Tom stał jeszcze moment w osłupieniu, a potem spojrzał gniewie na chłopaka. Przez tyle czasu mieszkał sam i przyzwyczaił się do tego, a teraz nagle miał dzielić z kimś pokój? Świadomość tego docierała do niego jak przez mgłę.
– No co tak stoisz? Mam ci się pokłonić, żebyś wszedł? – Odsunął się od drzwi i pozwolił mu przejść.
William rozejrzał się obojętnie po pomieszczeniu i usiadł na skraju jednego z łóżek mniej zawalonego ubraniami. Przetarł sennie oczy. Tom stał naprzeciw niego i badawczo mu się przyglądał. Jego nowy kolega nadal miał na sobie te obrzydliwe, kremowe spodnie w kant, ale zdjął płaszcz i pod nim nosił jeszcze gorszą, białą bluzkę w kolorowe misie, która wyglądała jak część od piżamy.
– Nie zbliżaj się do mnie, pedale, i nie dotykaj moich rzeczy – wycedził, zabierając jednocześnie swoje ubrania z jego łóżka i wpychając do szafy. Znowu się położył i spod wpółprzymkniętych powiek obserwował Williama, który odwrócił się plecami i po chwili wyciągnął z kieszeni płaszcza małą buteleczkę z granatową etykietą, wypełnioną przezroczystym płynem, zapewne myśląc, że Tom nic nie dojrzy. Odkręcił korek i wypił całą jej zawartość, krzywiąc się lekko. Tom zszokowany szeroko otworzył oczy i rozdziawił usta.
– Skąd to masz? 
William drgnął.
– To… moja sprawa – odpowiedział, chowając buteleczkę z powrotem do kieszeni. – Nie muszę ci wszystkiego opowiadać.
– Czyli jednak nie jest z ciebie taka pizda, na jaką wyglądasz. Szczekać potrafisz. – Wstał i podszedł do niego powoli. – Ale zapomniałeś, że jesteś nowy, więc lepiej się tak nie rządź. – Złapał go za kołnierz i zbliżył ich twarze do siebie. Poczuł wtedy od niego zapach alkoholu.
– Zostaw.
Nagle skulił się w pół. Złapał się za głowę i jęknął. Czuł się, jakby coś rozsadzało mu czaszkę od środka. Odsunął się od Williama jak oparzony i dopiero wtedy ból ustał. Tom spojrzał na niego trochę wystraszony i zrobił jeszcze kilka kroków w tył. Dziwnie wymęczony ciężko usiadł na łóżku. Co to było? Jakby ktoś chciał mi się wedrzeć do mózgu… Poczuł najpierwotniejszą potrzebę w swoim życiu – ucieczki i schowania się gdziekolwiek. Szybko opuścił pokój i wszedł do łazienki na korytarzu. Przy ścianie obłożonej białymi kafelkami stał dość długi rząd zlewów, nad którymi wisiały lustra. Stanął przy jednym z nich, dysząc z niewiadomego powodu. Spoglądając na swoje odbicie, zauważył za sobą Bena – chłopaka z okularami grubymi jak denka od słoików, który wpatrywał się w niego natarczywie.
– Wypierdalaj – syknął nieco drżącym głosem.
Nieśmiały Ben zaczerwienił się, ale nic nie odpowiedział. Nigdy nie odpowiadał. Posłusznie opuścił łazienkę.
Tom odkręcił kurek w kranie i nabrał w ręce zimnej wody. Opłukał nią twarz, żeby się orzeźwić i przede wszystkim uspokoić. Przygładził palcami swoje krótko obcięte, czarne włosy. Cały drżał na ciele. Odetchnął głęboko. Co to było? Głowa już go nie bolała. Tamto sprzed chwili było jak jeden cios. Ale bardzo mocny. Zastanawiał się, czy może na coś nie chorował. Nie, każdego czasem boli głowa. Nic nadzwyczajnego. Zdecydowanie bardziej martwił się tym, że… przestraszył się Willa. Zazgrzytał zębami. Najchętniej by mu przywalił, niczego mocniej nie pragnął w tej chwili. Jednak wiedział, że gdyby to zrobił, pani Lefarien z pewnością wyznaczyłaby mu jakąś karę, a tego wolał uniknąć.
Musiał iść na trening, po prosty musiał. Za dużo skrajnych emocji się w nim skumulowało i wiedział, że pozbędzie się ich dopiero, kiedy się zmęczy. Kumulowanie ich w sobie nigdy nie kończyło się dla niego dobrze.
Po pobieżnym wytarciu papierowym ręcznikiem rąk i twarzy zszedł na dół do pracowni komputerowej, jak nazywano niedużą, kwadratową salę z dziesięcioma stanowiskami. Było to najgorętsze pomieszczenie ze wszystkich, dlatego rzadko zamykano tu okna. Zwykle otwierano co najmniej jedno, a dodatkowo na suficie wisiał okrągły żyrandol z przytwierdzonym do niego wiatrakiem, który pracował na pełnych obrotach. Tom od razu po wejściu rozejrzał się w poszukiwaniu wolnego miejsca, jednak wszystkie komputery były zajęte. Uśmiechnął się do siebie, gdy dostrzegł, że przy jednym z nich siedział Ben. Zbliżył się do niego powoli jak gdyby nigdy nic. Chłopak wyglądał na dosyć zajętego, więc go nie zauważył. Tom pochylił się nad nim, kładąc mu dłoń na ramieniu.
– Zwolnisz mi miejsce, prawda?
Ben drgnął zaskoczony, gdy usłyszał czyjś głos tuż nad swoim uchem. Zobaczywszy za sobą Toma, zacisnął usta w wąską kreskę i zsiadł z krzesła, po czym wyszedł z sali szybkim krokiem.
Załogował się na Yahoo! Messenger. Tak jak się spodziewał, jego przyjaciel był dostępny. Napisał do niego.


Ja: siema spotykamy się jutro po szkole na trening?
                   
Jaaaycob957: przecież trenowaliśmy dzisiaj
                             
Ja: muszę się wyżyć to spotykamy się jutro ?

Jaaaycob957: ok a stało się coś?

Ja: jutro ci powiem nara


Wyłączył czat i wszedł po schodach z powrotem na górę. Spojrzał na wiszący na ścianie korytarza zegar. Zbliżała się dwudziesta druga, a tym samym cisza nocna. Większość wychowanków przebywała już we własnych pokojach, więc i on powoli zbliżał się do swojego. Gdy stanął przed drzwiami, humor jeszcze bardziej mu się pogorszył. Nie pogodzi się z tym, że ktoś zajmował jego przestrzeń. Zacisnął mocno szczękę, naciskając klamkę. Wewnątrz panował półmrok, bo świeciła się tylko jedna lampka na biurku. William spał na łóżku po swojej stronie, twarzą do ściany. Tom przyjął to spostrzeżenie z ulgą, bo nie miał ochoty na ponowną konfrontację z nim. Wzdrygnął się na samą myśl o tym. To zwykły frajer. Odbiło mi?
Zdjął koszulkę i spodnie, które potem rzucił na podłogę. Położył się z błogim westchnięciem w samych bokserkach na miękkim materacu, szczelnie otulając się kołdrą. Spojrzał jeszcze w stronę Williama, zanim zamknął oczy i zasnął.

■ ■ ■ ■ ■

Tom rozchylił leniwie powieki. Coś mu się nie podobało. Dochodziły do niego dźwięki… szurania? Odchylił głowę w bok i zauważył Willa podnoszącego jego porozrzucane po pokoju ubrania. Zaraz się rozbudził.
– Co ty odpierdalasz? To moje rzeczy!
Szybko zerwał się z łóżka i stanął przed nim.
– Chciałem je poskładać. – William zadzierał wysoko głowę, żeby spojrzeć mu w oczy, bo był sporo niższy.
– Na pewno! – Wyrwał mu swoją koszulkę z rąk. – Czego tu szukałeś?
– Chciałem je poskładać – powtórzył, ale odrobinę głośniej. – Widzisz? – Wskazał palcem na biurko, na którym piętrzyły się równo ułożone w kostkę bluzki.
Zobaczywszy to, Tom stracił trochę animuszu. Zmarszczył brwi i zapytał trochę spokojniej, ale nadal z dobrze słyszalną nutką gniewu w głosie:
– Ale po co? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że z ciebie taki porządniś – znowu zaatakował.
– Żeby zrobić ci tym przyjemność.
Nastąpiła chwila ciszy. Żeby zrobić MI przyjemność? Tom skupił się, aby poprawnie przeanalizować to zdanie, bo wydawało mu się, że nie zrozumiał.
– Co? – wypalił w końcu.
Teraz Will patrzył na niego zdziwiony, jakby nie wiedział, o co ten pyta.
– Wybacz mi, jeśli cię uraziłem. Wczoraj nieuprzejmie się zachowałem i chciałem to jakoś naprawić.
– Eeeeee… – odparł mało inteligentnie. William znowu go zaskoczył. – Okej…? Nie tykaj moich rzeczy następnym razem, jasne? Ćpałeś coś…? – Skierował to pytanie chyba bardziej do siebie, bo wypowiadając je, wgapiał się w biurko.
– Nie…
Jasne.
Tom podrapał się po karku i spojrzał na elektryczny zegar leżący na szafce nocnej koło łóżka. Wskazywał szóstą pięćdziesiąt. Alarm powinien się uruchomić dopiero za dziesięć minut, więc go wyłączył. Wyciągnął z szafy zieloną bluzkę i starte, luźne dżinsy. Założył je na siebie i się przeciągnął. W tym czasie Will dalej składał ubrania. Jak mnie z nim zobaczą…
– Masz ciuchy na zmianę?
– Nie.
Tom cieszył się w duchu, słysząc to. Nie chciał, aby ludzie ze szkoły dowiedzieli się, że mieszka z kimś nie do końca normalnym, ale jeśli da mu jakieś zwyczajne ubrania, przynajmniej stworzy wokół swojego współlokatora otoczkę przeciętności. Może to zamydli ludziom oczy.
– Pożyczę ci coś swojego. – Wybrał prosty, czerwony sweter, którego nie lubił i jasne dżinsy z dna szafy.
Gdy Will założył je na siebie, prezentował się już całkiem… dobrze, jak ocenił w myślach Tom. Nie był może super przystojny ani nie miał postury Achillesa, a przyduże ciuchy wisiały na jego ciele, ale przynajmniej nikt nie wstydziłby się stanąć przy nim w miejscu publicznym. W stosownej odległości ma się rozumieć.
– Słuchaj, nie trzymaj się mnie, jasne? Pomogłem ci dzisiaj, ale w szkole nie podchodź do mnie, żeby gadać czy coś. Niech myślą, że się nie znamy.
Wziął kurtkę pod pachę i spakował jeszcze piórnik do plecaka, nim zeszli na dół na śniadanie. Kilkadziesiąt twarzy odwróciło się w ich stronę, gdy weszli do stołówki. Jednak większość spojrzeń przyciągnął William. Niektórzy wyglądali na trochę zdziwionych, a Tom uśmiechnął się pobłażliwie w odpowiedzi na ich pełne konsternacji miny. Wydawało im się, że zobaczą na śniadaniu świra z wczoraj? Tom ich rozczarował.
Kluczył między stolikami, aż dotarł do tego zajmowanego przez jego przyjaciół. Usiadł swobodnie na krześle i skinął im głową na przywitanie.
– Jak tam twój nowy przyjaciel? – zapytała z przekąsem Emma, jasnowłosa dziewczyna, z którą chodził do szkoły.
– Już wiecie?
– Wieści szybko się rozchodzą. Więc jak ci się mieszka z rudym? Szczerze ci współczuję.
– Nieźle walnięty, ale nie jest tak źle. Chyba coś ćpa. 
– Może mi trochę skołuje? – Andy siedzący obok poruszył sugestywnie brwiami. 
– Lepiej żebyś nie brał tego samego co on – parsknął Tom. – Co dziś dają do żarcia? 
– Tosty z serem lub naleśniki. 
Tom wstał i poszedł po śniadanie. Miał ochotę na coś słodkiego, więc wybrał naleśniki obficie polane syropem klonowym i sok pomarańczowy. Ponownie zajął swoje miejsce przy stoliku, a potem z lubością wgryzł się w miękkie ciasto, jednocześnie słuchając rozmowy kolegów.
Jakieś piętnaście minut później pod budynek przyjechał nieduży, żółty bus, oznajmiając swoje przybycie głośnym klaksonem. Na dworze panowała dosyć przyjemna pogoda jak na marzec. Słońce mocno świeciło i wiał ciepły, niezbyt silny wietrzyk. Tom myślał już tylko o treningu z Jacobem. Nic go tak nie uspokajało jak gra w baseball i cieszył się, że dzięki temu będzie mógł choćby na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości. 
Energicznie wskoczył do wnętrza busa i usiadł na samym końcu. Każdy wiedział, że tylne miejsca były zarezerwowane dla niego i jego paczki, toteż nikt inny ich nie zajął. Andy zaraz przysiadł się do niego i po starcie busa włożył słuchawki do uszu, puszczając muzykę tak głośno, że była doskonale słyszalna jeszcze co najmniej jard dalej. Lubił rocka i metal, co czuło się od niego na kilometr. Mimo że grał w baseball jak Tom i przydługie włosy do połowy szyi nie raz mu przeszkadzały, nigdy by ich nie ściął i w sumie to jedyna rzecz, jakiej można się po nim spodziewać. Miał dość… zmienny charakter. Czasem zachowywał się jak mruk i wolał samotność, a czasem, gdy przyszedł na imprezę, zagadywał większość zebranego towarzystwa i tańczył najdłużej ze wszystkich. Początkowo Tom nie chciał się z nim zadawać, bo wydawał mu się dziwny, ale później udało im się znaleźć wspólny język. Może nawet nazwałby ich przyjaciółmi.
Tom odlepił wzrok od ekranu swojego samsunga i rozejrzał się po autobusie w poszukiwaniu Willa. Znalazł go w towarzystwie Bena. Rozmawiali o czymś, ale w ogóle nie słyszał o czym. W każdym razie nie wydawali się tym pochłonięci. Odezwali się do siebie może trzy razy przez całą podróż. Ben wyglądał na speszonego, ale jednocześnie zainteresowanego nowym znajomym. Nie miał zbyt wielu kolegów, koleżanek chyba wcale, i możliwe, że zamierzał „podpiąć się” do Willa. Tom nie zamierzał się w to wtrącać, dopóki okularnik będzie trzymał się od niego i jego pokoju daleko. Po prostu nie przepadał za tego typu ludźmi – ślamazarnymi, nieśmiałymi i słabymi pod każdym względem. Wprawiali go w irytację swoją potulną mowa i lękliwym wzrokiem.

Pod Morris Catholic High School dojechali po kilku minutach. Szkoła była zbudowana z czerwonej cegły i od strony drogi zasłaniał ją rząd drzew. Za nią znajdowało się pole do rugby, a także boisko, na którym zwykle trenowała drużyna baseballowa. Tom tęsknie się za nim obejrzał, nim wszedł do szkoły. Pierwszą miał lekcję matematyki, więc skierował się w stronę swojej szafki po książkę. Gdy przechodził korytarzem, natknął się na Vanessę – zgrabną blondynkę o elektryzującym spojrzeniu, któremu nikt nie potrafił się oprzeć. Trzymała w dłoni telefon i pisała smsa.
– Hej – zagadał do niej. Podobała mu się i chciał pójść z nią na dyskotekę w sobotę, ale wcześniej brakowało chwili, by ją zaprosić. Zgodzi się, tego był pewny.
– Hej, jak wczorajszy trening? Podobno nieźle was wymęczyli. – Uśmiechnęła się promiennie, pokazując rząd prostych, śnieżnobiałych zębów. Zarzuciła swoje złociste włosy za ramię. Zawsze dbała, by były idealnie ułożone i nigdy rankiem nie żałowała czasu, aby ułożyć je w grube loki.
– Nie było tak źle. – Wpatrywał się bezmyślnie w jej błękitne oczy podkreślone czarną kredką. – Słuchaj… idziesz w sobotę na imprezę?
– Hmm… Może. – Wykrzywiła delikatnie kącik ust. Wiedziała, do czego zmierzał.
– Jeśli się jednak zdecydujesz, nie chciałabyś pójść ze mną?
– Może – powtórzyła zadziornie. Roześmiała się. Czekała, aż ją zaprosi. Dużo dziewczyn ze szkoły o tym marzyło, bo Tom był przystojny, a wybór padł na nią, co mile łechtało jej dumę. Lubiła się trochę podrażnić, żeby chłopcy się o nią bardziej starali, ale z Tomem nie miała zbyt wielkich szans na takie gierki. Zauważyła, że już się niecierpliwił, więc zaraz dodała – żartuję. Z tobą bardzo chętnie. – Odwróciła głowę w stronę machającej do niej dziewczyny. – Muszę już lecieć. Czekaj na mnie w sobotę na parkingu o dziewiętnastej. – Puściła mu oczko i podbiegła do koleżanki.
Zadowolony Tom otworzył szafkę i wyciągnął z niej książkę o wadze i objętości cegły, a na jej miejsce wepchnął kurtkę. Westchnął. Musi się przemęczyć pół dnia w tym miejscu, nim w końcu spotka się z Jacobem.
Pod pracownią o numerze siedemnaście, w której najczęściej rezydował jakże uwielbiany przez uczniów profesor Ethan Moore, Tom pośród tłumu zauważył Williama. Zaskoczyło go to, bo w ogóle nie przeszło mu przez myśl, że mogą być w tej samej grupie. Willa otaczała ciekawska grupka wypytująca, jak się nazywa, skąd pochodzi… Nie reagował zbyt entuzjastycznie na takie zainteresowanie swoją osobą i odpowiadał zdawkowo, ale nikogo to nie zniechęciło. Odsunęli się od niego dopiero, kiedy zabrzmiał dzwonek. Wtedy wszyscy ze skrzywionymi minami weszli do klasy, gdzie od progu w oczy rzucał się ogromny napis przyczepiony nad tablicą: „Matematyka nie posiada symboli na mętne myśli.”. O ile początkowo bawił uczniów, tak po zakończeniu pierwszej lekcji z panem Moore już wcale. Profesor siedział przy szerokim, ciemnym biurku, w skupieniu wertując podręcznik. Miał surową twarz i wiecznie zmarszczone czoło. Na głowie nie zostało mu już zbyt wiele siwych włosów, stracił prawie wszystkie. W geście zniecierpliwienia poprawił okulary i otaksował klasę zimnym spojrzeniem. W sali panowała grobowa cisza. Tom śmiał się w duchu z głupoty Willa, który usiadł w pierwszej ławce. Zaraz go wypatrzy i weźmie do tablicy. Jednak wbrew jego przypuszczeniom najpierw przy tablicy stał Andy. Denerwował się, ale udało mu się coś zrobić i pan Moore wstawił mu piękne D do dziennika. Do ławki odprowadzały go w większości zazdrosne spojrzenia. Dopiero potem nadszedł czas na Willa. Ruszył pewnym krokiem, co było rzadko spotykanym zjawiskiem, więc wszyscy spodziewali się po nim jakiegoś przejawu genialności przy rozwiązywaniu zadania. Nawet profesor wydawał się nieco bardziej ożywiony niż zwykle i tak jak myśleli, William ich zaskoczył.
– Pisz – zabrzmiał gardłowy głos nauczyciela. – Cosinus alfa, czyli cos – dodał, widząc, że chłopak nawet nie uniósł kredy – wynosi trzy czwarte. Trzy, kreska, cztery. Co ty robisz w tej szkole? Nawet dzieci w podstawowej to potrafią. Dalej! Sin równa się znak zapytania. Kąt alfa jest ostry.
Tom nie mógł uwierzyć. Takie proste zadanie… Co za szczęściarz. Ale Will jak stał, tak stał. Pan Moore zaczął się już niecierpliwić jego przedłużającym się milczeniem. Nie lubił tracić czasu, więc dyktował mu kolejne polecenia „Rysuj trójkąt, teraz pitagoras…”, aż dobrnęli do końca. William nie wydawał się wcale zestresowany tym, że nic nie umiał. Gdy skończył, spokojnie znowu usiadł w ławce, jakby nie bał się wizji dostania najgorszej oceny.
– Dzisiaj ci jeszcze daruję, ale jutro nie będzie taryfy ulgowej. – Rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie znad oprawki okularów. – Zacznij się uczyć albo zostaniesz w tej szkole dłużej, niż byś chciał.

Jeszcze kilka innych osób zdążyło zrobić zadania, nim lekcja dobiegła końca. Tom odetchnął z ulgą, bo kolejka go ominęła. Wczoraj nie odrobił nawet pracy domowej, więc nie popisałby się wiedzą. Zastanawiał się, jak długo Will utrzyma się w tej szkole…


Rozdział wstawiam wcześniej, bo w weekend jestem zajęta i nie miałabym czasu, żeby jeszcze popracować nad tekstem, ale następne części powinny pojawiać się już w soboty. O ile znowu coś mi nie wypadnie... :D

7 komentarzy:

  1. Ciekawa, szybka zmiana scenerii. Jeszcze ostatnio znajdowaliśmy się w domu pewnej rodziny, teraz w sierocińcu. Muszę jednak powiedzieć, że dodaje to uroku tej opowieści, tajemniczości. Oglądamy Willa z różnych perspektyw. Sam chłopiec jest barwną postacią, z jednej strony dziwną, z drugiej zaś wydaje się być pewny siebie. Dalej nie wiemy z kim mamy do czynienia, kim jest ten Will, skąd pochodzi, czego zachowuje się tak, a nie inaczej. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy, mam nadzieję w końcu odkryć jego małe tajemnice ;)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany... Znowu nie wiem, co odpisać, żeby nie spoilerwać. XD Will jest nieco bardziej skomplikowany, niż na to wygląda. Dosłownie. Kim dokładnie jest, okaże się niebawem.
      Dzięki za kom. :*

      Usuń
  2. Ależ mi się podoba ta historia - co jeden rozdział to bardziej mnie zaskakuje bo zmienia moje wyobrażenie o wszystkim :) Tym razem mamy zupełnie nowego głównego bohatera - Toma, który, chcąc nie chcąc, musiał stać się współlokatorem Willa (a raczej Will stał się jego współlokatorem). To, na co od razu zwróciłem uwagę to fakt, że wszystko w Twojej historii jest takie... prawdziwe :) Poszczególne zachowania, dialogi, reakcje - wszystko jest po prostu normalne a przez to tak doskonale mi tu pasuje. Znów pojawił się pewien element fantastyczny - tym razem tajemniczy ból głowy, który, jeśli dobrze przypuszczam, pochodził od Willa. Ale znów - reakcja Toma była tak strasznie prawdziwa - nie dopytywał Willa czy to przez niego, nie zastanawiał się nie wiadomo nad czym - po prostu przestraszył się, uciekł, później sobie wszystko zracjonalizował i zapomniał a wszystko wróciło do normy. Bardzo mi się podobało i chyba nawet nie muszę wspominać, że piszesz świetnie bo z pewnością to wiesz :) Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komplementy. :) Nie mam zbyt dużego doświadczenia zarówno pisarskiego, jak i życiowego, co też jest istotne w pisaniu, ale staram się to tuszować, jak mogę (poradniki etc.), więc miło mi słyszeć, że jakoś mi się udaje póki co zarzucać kamuflaż pt. "A ja umiem pisać i znam się na tym.". :'D Więc jak ci coś zgrzyta w tekście, to mów śmiało, bo do świetności mi naprawdę baaardzo daleko. :)

      Usuń
  3. Czytałem to wieki temu i teraz podoba mi się o wiele bardziej, niż poprzednio. Wiadomo, że dopieściłaś ten tekst, ale bardzo, bardzo mi się podoba. Czyta się płynnie, tekst jest prosty i łatwy, ale nie prostacki. To się czyta naprawdę przyjemnie... Kurde. :D Aż sam mam ochotę pisać!

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj!
    Długość rozdziału, ah! Chwała Ci za to, że nie piszesz kilka zdań na krzyż jak robią to inni.
    Co do akcji, rozwija się. Sierociniec? Dodaje tylko tajemniczości opowiadaniu, zachęcając do kontynuowania historii.
    Bardzo podoba mi się postać Williama, zaintrygował mnie swoją osobowością.
    Wyczekuje na kolejny rozdział, mam nadzieję że szybciutko się pojawi.
    Życzę weny i pozdrawiam ciepło!

    W wolnej chwili zapraszam do siebie:
    http://zapomniana-partytura.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, domyślam się, że niedługo i tak ktoś mi powie, że rozdziały są zbyt krótkie :D Chyba na każdym blogu pada kiedyś to zdanie. Następny rozdział za dwa tygodnie w sobotę, jakbyś korzystała z telefonu i nie zauważyła informacji na dole strony ;)

      Usuń